napisałam kiedyś, że rzadko robię to, co jest dla mnie dobre. dziś wiem, że tak jest na pewno. dlaczego? obiecałam sobie, że będę tutaj pisać, a jak widać nie robiłam tego. mam nadzieję na zmianę.
trochę się działo przez czas kiedy nie trafiałam tutaj. dużo myślę nad wyborem szkoły, powodami by tkwić tam gdzie jestem, a tymi by odciąć się od tego raz na zawsze. plusy równoważą się z minusami, a w dodatku ciągle przybywa i jednych, i drugich. kto wymyślił, że o swej przyszłości mamy decydować kiedy nie wiemy zupełnie nic? kolejny raz opanowuje mnie melancholia gdy widzę dzieci bawiące się beztrosko. dla nich świat jest tak prosty, nieskomplikowany. czasami zazdroszczę im tej czystości krystalicznych myśli.
przez cały czas przesiewam emocje, dzieląc je na ważne i te bez znaczenia. nie wychodzi mi z tego nic, bo zamiast myśleć o nauce, myślę o wszystkim. nie powinnam, wiem. ale nie umiem nie myśleć.
ostatnie dwa dni były bardzo miłe. wczoraj czytałam dzieciom bajki w bibliotece na "nocy andersena", dziś byłam na zakupach i w kinie. było sielsko niczym w filmie familijnym. miło. to takie przyjazne słowo. ciepłe pomimo, że nie ma dna i granic.
zaczytuję się w poezji staffa, później zamierzam wziąć się za jakieś polskie poetki. to zmiana, bo do tej pory nie lubiłam czytałać poezji. czułam, że nie jestem na nią dość mądra, że nie rozumiem tych lotnych fraz i zdań wielokrotnie złożonych. tak naprawdę, poezja jest dla każdego. tylko ty decydujesz o sposobie w jaki ją rozumiesz, o tym jak odczytasz ją w odniesieniu do samego siebie. zrozumienie jest w tobie, a nie w szkolnej analizie.
Most
Nie wierzyłem
Stojąc nad brzegiem rzeki,
Która była szeroka i rwista,
Że przejdę ten most,
Spleciony z cienkiej, kruchej trzciny
Powiązanej łykiem.
Szedłem lekko jak motyl
I ciężko jak słoń,
Szedłem pewnie jak tancerz
I chwiejnie jak ślepiec.
Nie wierzyłem, że przejdę ten most,
I gdy stoję już na drugim brzegu,
Nie wierzę, że go przeszedłem.
-Leopold Staff
the black keys- never give you up
sobota, 31 marca 2012
niedziela, 4 marca 2012
i'm fever you can't sweat out.
wiersz z poprzedniego posta i lektura książki "charlie" skłoniła mnie do przemyśleń. podoba mi się sposób w jaki napisana jest ta powieść. nie ma w niej rozdziałów, są za to listy, które tytułowy charlie wysyła do nieznajomego, o którym słyszał, że jest dobrym człowiekiem, który w życiu kieruje się uczciwością i że tenże człowiek wysłucha jego historii bez oceniania go. potrafię zrozumieć motywy głównego bohatera: ciężko jest mówić o sobie wiedząc, że spotka nas mur konwenansów, rad i sztucznego współczucia. chłopak jednak decyduje się na spisanie swoich wspomnień, sytuacji tworzących jego szarą rzeczywistość. mówi nam o swoim dzieciństwie, rodzinie, przyjaciołach, swojej ukochanej, muzyce, książkach, bólu i samotności. przedstawia esencję życia, które prowadzi przecież każdy z nas. może imiona są inne i sytuacje nie do końca identyczne, lecz czytając tę książkę potrafiłam znaleźć w niej siebie. moje problemy i lęki, marzenia o nieskończoności. tak jak charlie, zaczęłam zastanawiać się czy kiedyś czułam tę nieskończoność. doszłam do wniosku, że tak, dwa razy.
po raz pierwszy na urodzinach kolegi rok temu. byliśmy wszyscy razem na spacerze, przeszliśmy całą wieś, głośno krzycząc i śmiejąc się. czułam wtedy, że jestem na swoim miejscu. pomiędzy ludźmi, którzy znaczą dla mnie tak wiele i dla których ja też jestem ważna. wśród śmiechu i braku obowiązków, nie było wtedy stresu czy lęku. nie czułam, że czegoś mi brakuje czy, że nie zasługuję na to szczęście. myślę, że to była nieskończoność.
drugi raz miał miejsce w te wakacje, na coke live. był koncert jednego z moich ulubionych zespołów, the kooks. setki ludzi wokół mnie, krzyczących na cały głos tekst, tańczących bez opamiętania. pamiętam, że było ciemno i zaczął lekko siąpić deszcz, ale nie miało to żadnego znaczenia, sprawiło nawet, że było jeszcze bardziej magicznie. pragnęłam, by ten koncert nigdy się nie skończył, chciałam trwać wśród tych nieznanych ludzi, w których sercach grała ta sama muzyka co w moim, z przyjaciółką u boku i śmiać się nie zważając na rzeczywistość. to również była dla mnie nieskończoność.
"charlie" uczy, że aby opisać swój świat, aby go poskładać do kupy, nie trzeba wielkich słów i czynów. potrzeba tych paru chwil dających uczucie nieskończoności, tych paru ludzi z którymi je dzielimy. bo trudno przeżywać ją w samotności.
foster the people- ruby
po raz pierwszy na urodzinach kolegi rok temu. byliśmy wszyscy razem na spacerze, przeszliśmy całą wieś, głośno krzycząc i śmiejąc się. czułam wtedy, że jestem na swoim miejscu. pomiędzy ludźmi, którzy znaczą dla mnie tak wiele i dla których ja też jestem ważna. wśród śmiechu i braku obowiązków, nie było wtedy stresu czy lęku. nie czułam, że czegoś mi brakuje czy, że nie zasługuję na to szczęście. myślę, że to była nieskończoność.
drugi raz miał miejsce w te wakacje, na coke live. był koncert jednego z moich ulubionych zespołów, the kooks. setki ludzi wokół mnie, krzyczących na cały głos tekst, tańczących bez opamiętania. pamiętam, że było ciemno i zaczął lekko siąpić deszcz, ale nie miało to żadnego znaczenia, sprawiło nawet, że było jeszcze bardziej magicznie. pragnęłam, by ten koncert nigdy się nie skończył, chciałam trwać wśród tych nieznanych ludzi, w których sercach grała ta sama muzyka co w moim, z przyjaciółką u boku i śmiać się nie zważając na rzeczywistość. to również była dla mnie nieskończoność.
"charlie" uczy, że aby opisać swój świat, aby go poskładać do kupy, nie trzeba wielkich słów i czynów. potrzeba tych paru chwil dających uczucie nieskończoności, tych paru ludzi z którymi je dzielimy. bo trudno przeżywać ją w samotności.
foster the people- ruby
czwartek, 1 marca 2012
everything is burning.
"Raz na żółtej kartce w zielone linie
napisał wiersz.
Zatytułował go Chops,
bo tak nazywał się jego pies
i o nim był właśnie ten wiersz.
Nauczyciel postawił mu piątkę
i przyznał specjalne wyróżnienie.
Matka uściskała go i powiesiła wiersz na drzwiach kuchni
i odczytywała ciotkom.
To było w roku kiedy ojciec Tracy zabrał dzieciaki do zoo
I pozwolił im śpiewać w autobusie,
I urodziła mu się siostrzyczka
z małymi paznokietkami i łysą główką.
Jego matka i ojciec ciągle ją całowali,
A dziewczynka z sąsiedztwa wysłała mu
Walentynkę podpisaną rządkiem iksów.
Zapytał wtedy ojca, co to znaczy.
Ojciec zawsze kładł go do łóżka
I zawsze pamiętał, żeby utulić go na dobranoc.
Raz na białej kartce w niebieskie linie napisał wiersz
I zatytułował go Jesień,
Bo tak nazywała się pora roku
I o tym był wiersz.
Nauczyciel postawił mu piątkę
i poprosił go, żeby pisał jaśniej.
Matka tym razem nie powiesiła wiersza na drzwiach kuchni,
bo były świeżo pomalowane.
Dzieciaki powiedziały mu,
że ojciec Tracy pali cygara
I zostawia pety na kościelnej ławce,
które czasami wypalają dziury.
To było w roku, kiedy jego siostra dostała okulary
z grubymi szkłami i w czarnych oprawkach.
Dziewczyna z sąsiedztwa roześmiała się,
kiedy poprosił ją żeby poszli na spotkanie ze Świętym Mikołajem,
A dzieciaki powiedziały mu,
dlaczego jego matka i ojciec bez przerwy się całowali.
Jego ojciec już nie utulał go do snu
I wściekał się
Kiedy go wołał.
Raz na kartce wyrwanej z notesu
napisał wiersz.
Zatytułował go Pytania o niewinność,
bo to pytanie dotyczyło jego dziewczyny
I o tym był ten wiersz.
Profesor postawił mu piątkę
i dziwnie na niego popatrzył,
A jego matka nie powiesiła tego wiersza
na kuchennych drzwiach,
bo nigdy jej go nie pokazał.
To był rok, w którym umarł ojciec Tracy,
A on zapomniał,
Jakie jest zakończenie Credo.
Przyłapał siostrę,
Jak obściskiwała się z kimś na werandzie.
Jego matka i ojciec nigdy się już nie całowali
ani nawet nie rozmawiali ze sobą.
Dziewczyna z sąsiedztwa za bardzo się malowała
I kiedy ją całował, dostawał od tego kaszlu,
ale mimo to ją całował,
bo tak się robi.
O trzeciej nad ranem położył się do łóżka.
Jego ojciec głośno chrapał.
I dlatego zaczął pisać kolejny wiersz
na kawałku papierowej torby.
Zatytułował go Absolutnie nic,
Bo o tym był ten wiersz.
Sam sobie postawił piątkę
I cięcie na każdym cholernym nadgarstku.
Powiesił wiersz na drzwiach łazienki,
Bo tym razem nie miał szans dotrzeć do kuchennych drzwi."
-"Charlie" Stephen Chbosky
czasami wystarczy, że jeden kawałek układanki naszego życia przestaje pasować do reszty, a wtedy już nic nie jest takie jak było wcześniej, wywołując reakcję łańcuchową niszczącą wszystko na swojej drodze. zastanawiam się od kiedy nasze życie przeobraża się w domino, ale tego momentu chyba nie da się wychwycić. można tylko delikatnie przechadzać się pomiędzy tymi kostkami z lękiem, że jeżeli upadnie choć jedna z nich, to upadną wszystkie inne. czekam na wiosnę.
matt corby- brother
napisał wiersz.
Zatytułował go Chops,
bo tak nazywał się jego pies
i o nim był właśnie ten wiersz.
Nauczyciel postawił mu piątkę
i przyznał specjalne wyróżnienie.
Matka uściskała go i powiesiła wiersz na drzwiach kuchni
i odczytywała ciotkom.
To było w roku kiedy ojciec Tracy zabrał dzieciaki do zoo
I pozwolił im śpiewać w autobusie,
I urodziła mu się siostrzyczka
z małymi paznokietkami i łysą główką.
Jego matka i ojciec ciągle ją całowali,
A dziewczynka z sąsiedztwa wysłała mu
Walentynkę podpisaną rządkiem iksów.
Zapytał wtedy ojca, co to znaczy.
Ojciec zawsze kładł go do łóżka
I zawsze pamiętał, żeby utulić go na dobranoc.
Raz na białej kartce w niebieskie linie napisał wiersz
I zatytułował go Jesień,
Bo tak nazywała się pora roku
I o tym był wiersz.
Nauczyciel postawił mu piątkę
i poprosił go, żeby pisał jaśniej.
Matka tym razem nie powiesiła wiersza na drzwiach kuchni,
bo były świeżo pomalowane.
Dzieciaki powiedziały mu,
że ojciec Tracy pali cygara
I zostawia pety na kościelnej ławce,
które czasami wypalają dziury.
To było w roku, kiedy jego siostra dostała okulary
z grubymi szkłami i w czarnych oprawkach.
Dziewczyna z sąsiedztwa roześmiała się,
kiedy poprosił ją żeby poszli na spotkanie ze Świętym Mikołajem,
A dzieciaki powiedziały mu,
dlaczego jego matka i ojciec bez przerwy się całowali.
Jego ojciec już nie utulał go do snu
I wściekał się
Kiedy go wołał.
Raz na kartce wyrwanej z notesu
napisał wiersz.
Zatytułował go Pytania o niewinność,
bo to pytanie dotyczyło jego dziewczyny
I o tym był ten wiersz.
Profesor postawił mu piątkę
i dziwnie na niego popatrzył,
A jego matka nie powiesiła tego wiersza
na kuchennych drzwiach,
bo nigdy jej go nie pokazał.
To był rok, w którym umarł ojciec Tracy,
A on zapomniał,
Jakie jest zakończenie Credo.
Przyłapał siostrę,
Jak obściskiwała się z kimś na werandzie.
Jego matka i ojciec nigdy się już nie całowali
ani nawet nie rozmawiali ze sobą.
Dziewczyna z sąsiedztwa za bardzo się malowała
I kiedy ją całował, dostawał od tego kaszlu,
ale mimo to ją całował,
bo tak się robi.
O trzeciej nad ranem położył się do łóżka.
Jego ojciec głośno chrapał.
I dlatego zaczął pisać kolejny wiersz
na kawałku papierowej torby.
Zatytułował go Absolutnie nic,
Bo o tym był ten wiersz.
Sam sobie postawił piątkę
I cięcie na każdym cholernym nadgarstku.
Powiesił wiersz na drzwiach łazienki,
Bo tym razem nie miał szans dotrzeć do kuchennych drzwi."
-"Charlie" Stephen Chbosky
czasami wystarczy, że jeden kawałek układanki naszego życia przestaje pasować do reszty, a wtedy już nic nie jest takie jak było wcześniej, wywołując reakcję łańcuchową niszczącą wszystko na swojej drodze. zastanawiam się od kiedy nasze życie przeobraża się w domino, ale tego momentu chyba nie da się wychwycić. można tylko delikatnie przechadzać się pomiędzy tymi kostkami z lękiem, że jeżeli upadnie choć jedna z nich, to upadną wszystkie inne. czekam na wiosnę.
matt corby- brother
Subskrybuj:
Posty (Atom)